piątek, 7 sierpnia 2015

...

Sama nie wiem od czego zacząć... Cisza tu na blogu. Cisza przed burzą, a może milczenie jest złotem? Nie wiem, nie wiem tylu rzeczy, nad tyloma zastanawiam się, a przed kolejną częścią uciekam. Jednak nie można uciekać wiecznie, trzeba się pogodzić z pewnymi sprawami, ale czy zawsze jest to możliwe? Niestety obawiam się, że nie. Próbuję wytłumaczyć sobie, dlaczego tak się stało, dlaczego to cholerne życie jest tak niesprawiedliwe... Zapewne zastanawiacie się, o co tak właściwie mi chodzi... Chyba najwyższa pora powiedzieć, co leży mi na sercu...

07.07.2015... Niby zwykły dzień, który powinien być kojarzony ze szczęśliwym, bo w końcu zbiorowisko siódemek. Niestety dla mnie ten dzień już na zawsze zapisze się jako tragedia, moja osobista tragedia. Właśnie tego dnia odszedł On... Mój najlepszy przyjaciel, towarzysz życia, nauczyciel i uczeń zarazem, ktoś, na kim mogłam polegać, jak na nikim innym, ten, który pokazywał mi drogę i któremu to ja musiałam drogę wskazywać...

Dzisiaj mija dokładnie miesiąc, kiedy Go już nie ma. Myślałam, że po tym czasie będę już potrafiła napisać coś mądrzejszego,przemyślanego, coś, co pozwoliłoby mi zebrać wszelkie myśli, uczucia, obawy, troski, nadzieje. Niestety, ale jest na to za wcześnie. Pozwolę wrzucić sobie tutaj tekst, który napisałam następnego dnia, po odejściu Habsa. Na chwilę obecną, nie stworze czegoś idealnego, co wpasuje się lepiej i nie wiem, czy kiedykolwiek mi się to uda...

"Wczoraj po 22 odszedłeś, przegrałeś walkę z cholerną chorobą, która atakowała Cię z każdej możliwej strony. Jestem z Ciebie bardzo dumna za Twoją walkę, za siłę i chęć życia, za to, że byłeś ze mną do samego końca. Choroba zbierała swoje żniwa, szybko, bez skrupułów, a ja cięgle widziałam w Tobie chęć i walkę o każdą wspólną chwilę. Cały ten czas byliśmy razem, wałczyliśmy razem i pozwoliłeś mi na to, abym mogła przy Tobie być w tych ostatnich chwilach. Chciałam Ci napisać najpiękniejsze pożegnanie na świecie, w którym zawrę wszystko, co nas łączyło, ile dla mnie znaczyłeś i to jakim niezwykłym i wspaniałym przyjacielem byłeś. Niestety łzy cisną się do oczu, w głowie panuje zamęt i mętlik, bo jak pozbierać to wszystko w całość i w kilkunastu zdaniach opisać wszystko, co sprawiało, że nasza więź jest czymś wyjątkowym. Dlaczego jest, a nie była? Bo już na zawsze będziesz w mojej pamięci i w moim sercu. Bo z prawdziwymi przyjaciółmi nie żegnamy się na zawsze, ale żegnamy się na jakiś czas. Jestem tego pewna, że kiedyś spotkamy się w lepszym świecie, gdzie znowu będziemy szczęśliwi. Opowiem Ci wtedy, co u mnie, a Ty jak zwykle wysłuchasz mnie, popatrzysz swoimi pięknymi, kasztanowymi oczami i położysz głowę na moich kolanach, jak robiłeś to zazwyczaj. Teraz pragnę Ci podziękować za to, że byłeś, za to że zmieniłeś moje życie na lepsze, za to że dzięki Tobie mogłam poznać lepiej psi świat, za to że dałeś mi szansę być swoim przyjacielem i towarzyszem, za to że byłeś wtedy, gdy było źle i cały mój świat walił się z każdej strony, a Ty przychodziłeś z gwiazdką w pyszczku, kładłeś mi ją na kolana, podniosłeś łapę i dałeś do zrozumienia: „nie płacz, jakoś to będzie, damy radę, bo mamy siebie”. Dziękuję Ci również za to, że byłeś w tych najlepszych momentach, gdzie mogliśmy razem dzielić się swoim szczęściem, gdzie razem przezywaliśmy wszelkie wzloty i świętowaliśmy każdy sukces. Dziękuję Ci również za wykonaną pracę za to, jakie przeszkody udało nam się pokonać i za to, jak walczyliśmy z naszymi strachami. Dziękuję Ci przede wszystkim i z całego serca za to, że byłeś, bo to w tym wszystkim jest najważniejsze. Nie było nam dane nacieszyć się sobą zbyt długo, ale wiem i jestem tego pewna, że przez te ponad dwa lata stworzyliśmy niezapomniany i niezwykły duet, który uzupełniał się w 100%. Każde z nas odnajdywało w sobie cząstkę tego drugiego, świetnie dogadywaliśmy się bez słów, a wręcz czytaliśmy sobie w myślach. Zarówno Ty, jak i ja mieliśmy coś za uszami, ale chyba właśnie taka była nasza natura, natura łobuza i buntownika, którą musieliśmy ujarzmić. Dziękuję, że nasze drogi się skrzyżowały, a później podążaliśmy już jedną tą samą. Odchodząc, zabrałeś ze sobą cząstkę mnie, która już zawsze będzie z Tobą, będzie Cię strzegła, pilnowała i nie opuści Cię już nigdy. Dla mnie w pamięci i sercu zostanie już na zawsze nasz wspólny widok, widok który przypomina to zdjęcie. Ty wpatrzony we mnie, a ja w Ciebie. Dwójka przyjaciół idąca przez życie, która korzysta z niego pełną piersią, Dla mnie, to nie jest nasze ostatnie pożegnanie i wiem o tym doskonale. Do zobaczenia…"


czwartek, 18 czerwca 2015

Ciastka wątróbkowe z marchewką i cukinią

Z racji tego, że ostatnio naszła mnie ochota na upieczenie jakiś ciastek dla Habsa, podzielę się z Wami moim autorskim, spontanicznym przepisem, który powstawał na bieżąco podczas przyrządzania ;)


Zacznijmy od składników:
250-300g wątróbki drobiowej
2 marchewki
1 cukinia
1/2 szklanki otrębów
1 szklanka mąki razowej
2 jajka

Dla mnie, dla mnie coś pieczesz?!

A teraz przygotowanie:

Wątróbkę zalewamy niewielką ilością wody i gotujemy przez ok.15minut na małym ogniu. Następnie dodajemy obraną marchewkę i gotujemy przez kolejne 10minut.


Po ugotowaniu czekamy aż całość trochę przestygnie, a następnie blendujemy. Ważne jest to, aby sprawdzić, czy nie ma za dużo wody. Lepiej odlać jej trochę i dodać później, niż żeby było jej za dużo.

Ja zblendowaną masę wykorzystałam jeszcze do uzupełnienia tubki na psie przysmaki. Oczywiście reszta została wykorzystana do ciastek ;)


Cukinię obieramy i ucieramy na tarce.


Do zblendowanej masy dodajemy cukinię i mieszamy.


Następnie dodajemy jajka, otręby i mąkę,mieszając przed dodaniem każdego składnika. Masa musi mieć "ciastową" konsystencję ;)




Wykładamy masę na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i rozsmarowujemy ją na grubość ok.0,5cm. Wkładamy do piekarnika i pieczemy ok. 30minut w temperaturze 180 stopni.



Całość wyciagamy z blachy i przewracamy ciasto tak, aby ostygło.


Ciacho możemy pokroić według uznania, ja podzieliłam je na kwadraciki ok. 1x1cm.


Oczywiście, żeby nie było, w kuchni miałam swojego osobistego ochroniarza i dyrektora od spraw jakości i dokładności wykonania :D



Po pokrojeniu wyszło nam tyle przysmaków... No dobra, przed zrobieniem zdjęcia, Habsterski już trochę zjadł ;)


Jak tak ładnie na mnie patrzył, to nie miałam serca mu nie dać...



 Smacznego :)

czwartek, 11 czerwca 2015

Praga i góry, czyli nasz długi weekend czerwcowy

W długi weekend czerwcowy wybraliśmy się do Janowej Góry, aby wypocząć, poszwendać się po górach, no i przy okazji zobaczyć co nieco. Prawda jest taka, że góry znajdują się daleko od naszego miejsca zamieszkania, więc wszelkie wypady na jeden dzień nie są możliwe. Dlatego wykorzystując okazję, hop, siup, wskakujemy do auta i ruszamy w podróż. Wujek Google oznajmia nam, że w jedną stronę będziemy jechać ponad 6h... Nie zrażamy się jednak tym faktem i po 6.00 rano wyjeżdżamy. Oczywiście w planach mieliśmy wyjechać wcześniej, no ale wiecie jak jest ;)


Cała droga minęła nam dosyć szybko, bez większych komplikacji. Przez to, że ruszyliśmy rano,nie jechaliśmy w upale, a to duży plus zarówno dla nas, jak i Habsterskiego. Dojechaliśmy do pensjonatu około godziny 13.00. Rozpakowanie podstawowych rzeczy, szybki obiad, chwila odpoczynku i ruszyliśmy na szlak. Zastanawialiśmy się nad Czarną Górą, a Śnieżnikiem. Koniec końców, padło na to drugie. W sumie było już trochę późno, ale  stwierdziłam, że najwyżej nie wejdziemy na sama górę. Wędrowaliśmy sobie, spokojnym tempem. Zdecydowaliśmy się iść żółtym szlakiem, no ale... Problem polegał na tym, że gdzieś po drodze się zgubiliśmy. Chcieliśmy iść bokiem, żeby ominąć tłok, jaki zrobił się w okolicach Jaskini Niedźwiedziej. No i poszliśmy, niby jakieś oznaczenia były, ale, jak się później okazało złe. Suma sumarum, weszliśmy na jakąś górę, ale nie wiem dokładnie, co to było. Jednym zdaniem, nie udało nam się zdobyć Śnieżnika, ale zabawa i tak była fajna. Po tym, udaliśmy się do pensjonatu, zjedliśmy kolację i odpoczywaliśmy.


Omnom, trawka koło strumyczka najsmaczniejsza :)









Piątek

Piątek mogę określić, jako dzień pod tytułem Praga. Znowu mięliśmy wstać wcześniej, no ale... wiecie, jak jest ;) Szybkie śniadanie, jedzenie na drogę i ruszamy w podróż. Niestety, przez to, że wstaliśmy później, podróż nie była już tak przyjemna, bo słońce dawało popalić. Jednak znowu, bez większych nieprzyjemności, dotarliśmy na miejsce. Pogoda piękna, a zarazem fatalna. 30 stopni, błękitne, bezchmurne niebo i zero, podkreślam zero wiatru. Pokręcimy się trochę po centrum miasta, a następnie udaliśmy nie na wzgórze Petrin. Dużym plusem był fakt, że znajdowały się tam drzewa, które dawały trochę cienia, przez co było przyjemniej. Nawet powiał lekki wiaterek, więc żyć, nie umierać. Przyznaję, że było tam o wiele przyjemniej, niż w centrum, gdzie była "parówa" jakich mało. Pokręciliśmy się tam chwilę, a następnie wróciliśmy do auta i wracaliśmy do pensjonatu. Nie muszę chyba mówić, że padliśmy zaraz po powrocie. Ogólnie rzecz biorąc w Czechach, pies jest bardzo mile widziany. Wejść z psem do sklepu, czy restauracji, to nie problem, a bardzo często obsługa daje również na "dzień dobry" miskę z wodą dla naszego pupila. Podobnie sytuacja wygląda w parku. Bez problemu wejdziemy tam z psem. Co prawda są części, gdzie pies może chodzić tylko na smyczy, ale w tej części, gdzie byliśmy my, w zasadzie wszędzie Habsterski mógł ze spokojem biegać na luzie bez niej.



Konie, które były schładzane wodą na Praskiej Starówce.
Looooodowa wyżerka!
Więcej takich znaków w naszych rodzimych parkach proszę.

Sobota

Od rana upał, w cieniu 34 stopnie. Niestety Habsterski uszkodził sobie łapę i większość dnia spędził w pokoju, a wychodził tylko na krótkie spacery. Sam nawet nie wykazywał chęci chodzenia, z resztą nie dziwię mu się, patrząc na upał, jaki panował. Tego dnia w Kletnie odbywał się samochodowy rajd górski (Górski Samochodowy Rajd Polski), więc udaliśmy się zobaczyć, co się tam dzieje. Popatrzeliśmy na pierwszą rundę, po czym w drodze powrotnej zwiedziliśmy zabytkowy kościół. Jest on wpisany do bazy zabytków od 1971 roku, ale do tej pory nie został odnowiony. Szkoda, bo mimo tego w jakim stanie się znajduje i tak robi wrażenie. Po powrocie obiad, odpoczynek, pakowanie z większego szpargałów, a wieczorem ognicho.




Niedziela

Niestety, dzień wyjazdu. Śniadanie zjedzone, rzeczy spakowane i rozkmina, co dalej. Było kilka miejsc, które chciałam zobaczyć, ale ze względu na łapę Habsa w sobotę odpuściliśmy sobie zwiedzanie, a dzisiaj chłopak chodził już lepiej, ale nie chciałam go jeszcze zbytnio nadwyrężać. Postanowiliśmy, że wybierzemy się na Czarną Górę, którą z resztą było widać z naszego pensjonatu. Podjechaliśmy samochodem do miejsca, gdzie są wyciągi, pochodziliśmy kawałek, ale nie udaliśmy się na górę, bo Habsterski kulał od czasu, do czasu. Po tym, udaliśmy się po nasze rzeczy i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Po powrocie do domu, w końcu mieliśmy czas, żeby odpocząć ;)

Długi weekend spędziliśmy, aktywnie i intensywnie, ale nie żałuję. Od dłuższego czasu chciałam wybrać się w góry, no i w końcu się udało. Teraz mam plan na góry zimą, ale do tego jeszcze trochę czasu. Szkoda, że nie udało nam się zobaczyć wszystkiego, co było w planach, ale zdrowie jest najważniejsze. Poza tym, jest okazja na to, żeby wrócić w góry. Osobiście, każdemu polecam takie wyprawy, bo są super. Pies zadowolony i padnięty, bo odsypał wszystko jeszcze przez cały poniedziałek. No, a do tego człowiek nad kondycją pracuje :)

wtorek, 2 czerwca 2015

SafePet, czyli dowód osobisty naszego pupila

Adresówki, adresówki i jeszcze raz adresówki. Jednym zdaniem można rzec, że jest to temat rzeka. Różne kształty, różne rodzaje, metalowe, plastikowe, zakręcane, czy w jeszcze innych formach. Można wybierać i przebierać, a co za tym idzie, oczekiwania właścicieli zwierząt są coraz większe. SafePet wychodzi naprzeciw oczekiwaniom konsumentów i... No właśnie, czy staje na wysokości zadania?

My w swojej karierze mieliśmy do czynienia z 4 adresówkami. Niestety, ale większość z nich nie przeżyła miesiąca. Chociaż rekordzista wśród adresówek został zgubiony na pierwszym spacerze. Już od jakiegoś czasu czaiłam się na SafePet, ale jak to w życiu bywa, to coś wypadnie, tam coś wypadnie, a jeszcze tam jakiś inny nieplanowany zakup. Jak mówi powiedzenie, co się odwlecze, to nie uciecze, więc Habs jako tester Top for Dog otrzymał do sprawdzenia swój prywatny dowód osobisty pupila od Safepet.




Kilka słów od twórców Safepet

Kochasz Swojego Najlepszego Przyjaciela? Już nigdy nie obawiaj się, że zaginie! "Dowód osobisty Pupila" zapewni mu największą szansę, aby trafił do Ciebie z powrotem. To najbardziej szczegółowa i najciekawsza adresówka na świecie. Jednocześnie to ZNACZNIE WIĘCEJ NIŻ ADRESÓWKA. Nasz "Dowód" to także:

BEZPŁATNY wpis do ogólnopolskiej bazy.
Możliwość automatycznego wydruku ogłoszenia w przypadku zaginięciu Pupila.
Możliwość skontaktowania się znalazcy z Tobą, nawet jeśli numer na adresówce jest już nieaktualny (dzięki profilowi online).
Nasza pomoc w zwróceniu Twojego ukochanego czworonoga w Twoje ręce, jeśli znalazca będzie miał problem w skontaktowaniu się z Tobą.


Wykonanie

Dowód osobisty wykonany jest z elastycznego tworzywa sztucznego, które jest dosyć giętkie. Dzięki temu adresówka staje się bardziej wytrzymała i nie łamie się. Dodatkowo otwór, przez który przechodzi kółko do zaczepienia adresówki zabezpieczony został metalowym nitem. Przez takie rozwiązanie mamy większą pewność, że przy pierwszej wizycie naszego pupila w krzakach, gęstej trawie, czy innych chaszczach, dowód nie zostanie zgubiony.

Taaak, Ty porób zdjęcia, a ja poobgryzam patyki.

Wygląd

Zacznę od tego, że SafePet jest dosyć widoczny i od razu rzuca się w oczy. Od kiedy Habsterski nosi swój dowód, już kilka osób pytało się, co to takiego, a nawet kilka z nich wyraziło chęć wyrobienia go dla swojego psiaka. Wymiary adresówki to: 5,4x 2,8cm, więc jest to rozmiar odpowiedni zarówno dla dużego, jak i mniejszego pupila. U mniejszych psów nie będzie on przeszkadzał i nie okaże się za ciężki, a u większego czworonoga nadal będzie widoczny. Jeśli chodzi o wagę, to ciężko mi określić, ile może ważyć SafePet, ale ze względu na wykonanie z tworzywa, jest lekki.

Zastosowanie/ praktyczność

Zastosowanie produktu jest banalnie proste. W zestawie z dowodem otrzymujemy kółko, które zaczepiamy do szelek, czy obroży naszego pupila i to wszystko. Nie ma tutaj żadnych skomplikowanych zapięć, czy innych środków ostrożności. W naszym przypadku adresówka standardowo "zamieszkała" przy kółku do zapinania smyczy na szelkach. Moim zdaniem jest to miejsce najbardziej widoczne i w razie "wu" każdy szybko i bezproblemowo zauważy SafePet. Dzięki takiemu umiejscowieniu nie mamy problemów z zapięciem smyczy, czy innymi czynnościami. Tak samo na spacerach, czy zabawach z innymi psami, dowód w żaden sposób nie przeszkadza w hasaniu z kumplami, czy eksplorowaniu łąk, krzaków, krzaczków i innych zagajników.

Wytrzymałość


Nasz dowód jest w ciągłym użyciu od prawie miesiąca. Czy coś zmieniło się w jego wyglądzie, kształcie i czytelności? Nie, dla mnie adresówka wygląda, jak nówka sztuka, nieśmigana. Zero rys, zadrapań, uszkodzeń, czy zniekształceń. Deszcz, piach, wysokie trawy, bieganie, zabawy Habsa z innymi psami, wszystko to, zostało przez nas zaliczone i z czystym sumieniem możemy powiedzieć, że podczas tych aktywności, SafePet nie ucierpiał w żadnym stopniu.


Skuteczność

Tutaj nie mogę powiedzieć za dużo, bo pewnie musiałabym psa zgubić (tfu,tfu, tfu, odpukać w niemalowane) i wtedy sprawdziłabym skuteczność. Jednak z racji tego, że wiele osób zaczepiło mnie z pytaniem, co Habs ma przy szelkach, uważam, że gdyby coś się stało, znalazca Habsterskiego bez problemu zwróciłby uwagę na adresówkę i skontaktowałby się ze mną.

Dostępność i cena


Dowód osobisty możecie wyrobić na stronie SafePet, poprzez wypełnienie formularza. Wypełnienie kilku rubryk zajmie Wam dosłownie chwilę. Po wszystkim, robicie przelew i czekacie na przesyłkę. Cena wynosi 24.99zł przy zakupie jednego produktu, jeśli zdecydujemy się na większą ilość, zyskujemy rabat. Oczywiście nie musicie wyrabiać więcej dowodów dla jednego psa, ale jeżeli macie np. 2, czy 3 zwierzaki w domu, to każdy z nich może nosić swój dowód.

Naszym zdaniem...

A tak właściwie, to moim zdaniem, bo Habsterski zbyt wiele chyba nie powie ;) Uważam, że sama idea produktu jest bardzo fajna, ponieważ dzięki zakupieniu dowodu dla naszego psa mamy upieczone dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze otrzymujemy gadżeciarską adresówkę, która przykuwa wzrok, a jednocześnie nasz pies jest wpisany do bazy danych. Jak się czasami okazuje, właściciele pupili, którzy mają psa z mikroczipem nie zawsze są wpisani do ogólnodostępnej bazy danych. Tutaj sprawa jest jasna, mamy podaną stronę, gdzie możemy zgłosić zaginięcie psa, a cały proces powrotu pupila do domu będzie łatwiejszy zarówno dla osoby, która zwierzę znalazła, jak i samego właściciela i zwierzaka. Dla mnie bardzo dużym plusem jest fakt, że dzięki adresówce, znalazca ma do wyboru więcej niż jedną formę kontaktu z właścicielem pupila. Telefon, jak to telefon, możemy zgubić, zapomnieć, czy jak to w życiu bywa, może się z nim stać coś innego, właśnie wtedy, kiedy potrzebujemy go najbardziej. W takim przypadku możemy dostać wiadomość na maila, że nasz pupil został znaleziony.

Podsumowanie

Jak dla mnie SafePet, to świetna alternatywa dla adresówek, które można kupić na naszym rodzimym rynku. Widoczność, wytrzymałość, ciekawy, nowoczesny wygląd, który przykuwa wzrok, to najważniejsze zalety dowodu. Dodatkowo plusem jest również fakt, że na stronie SafePet możemy zamówić nie tylko adresówki, ale i dowód osobisty do portfela dla naszego pupila, breloki ze zdjęciem, czy magnesy na lodówkę. Odpowiadając na pytanie zadane na poczatku, czy SafePet staje na wysokości zadania i spełnia wymagania konsumentów? Moim zdaniem, jak najbardziej. Uważam, że na rynku adresówek, ta jest "inna" w pozytywnym tego słowa znaczeniu i wyróżnia się z tłumu, a przecież chyba o to chodzi? Dodatkowo jest wytrzymała, nie gubi się po jednym spacerze, no i jest cały czas czytelna przez to, że się nie rysuje. Dla mnie na chwilę obecną to faworyt spośród produktów, które mają pomóc, gdy nasz pupil zniknie nam z pola widzenia, na dłużej niż to sam zaplanował.

Ja już mam swój dowód, a Ty? ;)

A tak nawiasem mówiąc, Habsterski ma swój dowód osobisty, więc teraz bez strachu mogę iść z nim "na legalu" na piwo ;) A co Wy sądzicie o tego typu adresówce? Sprawdziłaby się u Was?

czwartek, 21 maja 2015

Różności z naszej codzienności

Ostatnimi czasy uzbierało się trochę rzeczy i spraw związanych w mniejszym lub większym stopniu z Habsterskim. Zacznijmy od początku ;)

Pod koniec kwietnia miałam urodziny, więc w związku z tym otrzymałam taki oto prezent...


Cudowne bransoletki otrzymałam od moich rodziców. Piesek z imieniem mojego Habsterskiego i serducho z psią łapą. Muszę przyznać, że panie, które grawerują w Lilou, to zdolne bestie. Bałam się, iż wygrawerowanie czegoś innego niż napis będzie niemożliwe, ale jednak się udało. Ja jestem zakochana.

Kolejnym prezentem, jaki dostałam jest...


Widzicie jakieś analogie? Tak, tak, to mój Rudzielec w wersji iście marchewkowej. Takie wspaniałości, gdzie można stworzyć swój indywidualny projekt wykonała Joanka Z. Moja nerka została wykonana z ekoskóry, a w środku skrywa czarne podszycie z bawełny. Dla mnie jest to opcja, nad którą czaiłam się od zeszłego roku. Zawsze, gdy robi się ciepło, nie mam ze sobą kurtki, rodzi się problem, gdzie schować worki na qpę, telefon, klucze, portfel, czy dokumenty. Od teraz mogę wrzucić wszystko do nerki, a dzięki temu nie mam powypychanych kieszeni. Dzięki temu, że saszetka wykonana jest z ekoskóry, szybko i bez problemów możemy ją wyczyścić zwilżona gąbką i wygląda, jak nówka sztuka.

Do nerki dołączeni byli...


Lisek i sowa, to breloki, które zostały przypięte do moich kluczy. No nie prawda, że są urocze?

Majówka... W majówkę nie mieliśmy żadnych konkretnych planów. Początkowo chciałam jechać nad morze, ale prognozy pogody nie były zachęcające i nie oszukujmy się w tym roku nie było dużo dni do odpoczynku. Skończyło się na tym, że wybraliśmy się na spacer na Dziewiczą Górę w Puszczy Zielonce, która znajduje się kawałek od Poznania. W sumie majówka upłynęła pod znakiem grillowania i spacerów, w większości na polach z rzepakiem.




Omomnom, rzepak taki dobry!

Na koniec tak zwana wisienka na torcie, czyli urodziny Habsterskiego. Dokładnie 13.05.2015, mój Rudzielec skończył 7lat. 100 lat Habsterski! Z tej okazji otrzymał KONG'a napełnionego bananami i masłem orzechowym, które uwielbia i kocha miłością szczerą. Oprócz tego dostał również...



Matka, Ty to masz pomysły...

Taaaak, chyba roczny zapas naturalnych gryzaków i szarpako-mopa. Szarpak DIY, który pokazywałam tutaj, został okrzyknięty zabawką na dwór, a ten zyskał miano domowej. Poza tym, chyba nikt by się nie oparł uśmiechniętej mordce mopa. No dobra, przyznaję się, że w pierwszej kolejności chciałam kupić opcję w kolorze różowym, ale z racji tego, że męskość Habsa mogłaby zostać zachwiana, zdecydowałam się jednak na błękit, a niech chłopak ma. Nie zmienia to jednak faktu, że posiadanie suni ma swoje plusy ;) Co do gryzaków, to planuję recenzję ciekawszych z nich. Znalazłam kilka naprawdę bardzo ciekawych rzeczy, na które moim zdaniem warto zwrócić uwagę.

Na sam koniec, coś do czytania.


Od tego roku wykupiłam prenumeratę Dog&Sport. Pewnie większość z Was zna tę gazetę. Ja od dłuższego czasu szukałam jakiejś pozycji na naszym rynku, gdzie będę mogła poczytać wartościowe artykuły, poznam nowości na rynku, no i padło właśnie na Dog&Sport. Na chwilę obecną mam dopiero drugi numer tego czasopisma, ale oceniam je jak najbardziej na plus. Z racji tego, że zamówiłam prenumeratę, za każdym razem dodawany jest jakiś dodatek, czy to przysmaki 8w1 minis, Gammolen, czy ciacha DeliBakie. Dla nie to fajna sprawa, bo można spróbować nowości, czy preparatów dostępnych na naszym rynku i być może zdecydować się na kupno owego produktu.


Mam nadzieję, że spodobał Wam się taki luźniejszy post, w sumie o wszystkim i o niczym. Ja tymczasem śmigam z Habsterskim na spacer do lasu i nad Brdę. Trzeba wykorzystać to, że jest ładna pogoda, a nie garować z pupką w domu.